teatr

BLOK (1988)

Sztuka „Blok” traktuje o Auschwitz. Na jej napisanie otrzymałem stypendium Ministra Kultury i Sztuki (1988). Wcześniej powstały dramaty: „Kolejka trwa” (sztuka współczesna, 1979); Kuferek (rzecz o powstaniu warszawskim, tekst w wersji filmowej zakupił Zespół Filmowy „Aneks” G. Królikiewicza w 1981 r.), „Siste gradum” (wyróżnienie na konkursie zorganizowanym przez Episkopat Polski w 1984 r.; jury pod przewodnictwem ks. J. Twardowskiego).

BLOK

(fragment)

Z luźnych kartek

Osoby:

K., Kapo, Cocker

O., Oberkapo, Onagre

L., Laufer, Lelek, Lelkowski, Liberat

B., Blokowy, Becco

E., Efingerka, Efimera

 

Żyjące w zakonspirowanym świecie postaci noszą wiele imion. W zapisie oznaczone są literami, od których zaczynają się ich nazwiska, pseudonimy i funkcje. Zarysowują się trzy kręgi imion (jedynie dwa pierwsze do końca ukazane):

1. obozowe funkcje np. Efingerka – więźniarka pracującą w komandzie essesmana Efingera;

2. nazwiska utworzone od nazw zwierząt np. Becco (wł. „kozioł sarny”);

3. imiona o znaczącej etymologii np. Liberat.

Z początkowych liter czterech męskich postaci można ułożyć słowo „blok” a ze wszystkich – nazwisko św. Maksymiliana. Tak jak dodanie litery „E” do słowa „blok” zmienia jego znaczenie i w anagramie odkrywa nowy sens, tak ukazanie się kobiety wśród czterech mężczyzn zaburza równowagę zastanej sytuacji. Każdorazowe wejście Efimery związane jest z rozprężeniem śmiercionośnego systemu. Zwierzęca etymologia nazwisk wskazuje na degenerację postaci zatracających swą ludzką naturę. Zaburzenia osobowości przejawiają się w niemocy działania. Czyny bohaterów wymuszane są zewnętrzną sytuacją. Rzeczywisty przełom dokonuje się gdzieś na drugim planie, tak jak na obrazach Pietera Brueghela tytułowe sceny są epizodami z obrzeża obrazu.

„Noc pierwsza” – słowa te zdają się być późniejszym dopiskiem do częściowo zachowanych notatek, które rozpoczynają się fragmentem prozy przechodzącej wkrótce w dialog. Proza przypominałaby didaskalia, gdyby nie osobisty ton wypowiedzi i związanie mówiącego podmiotu z konkretną sytuacją sceniczną. „Autor” okazuje się jedną z postaci podlegając wpływom innych aktorów tego zdarzenia. Z tekstu dowiadujemy się np. o zniszczeniu części sztuki. Notatki czytane są przez współuczestników wydarzeń a proces zapisu staje się przedmiotem manipulacji i eksperymentów. Liczne wykreślenia mogą w równym stopniu być przejawem autocenzury piszącego jak też ingerencji dalszych postaci dramatu. Odkrywanie relatywizmu jest bolesnym doświadczeniem. Złudzenie o prawdzie jednoznacznie sformułowanej ukazuje oblicze raz kukły, chochoła, to doprowadzonego do obłędu poety. Pomarańczowa poświata wypełniająca wszystkie sceny sztuki zyskuje oznakę szaleństwa, zwykłe sny mają przecież błękitny odcień.

Godzinę czekał na tramwaj. Przyjechał. Kolorowa reklama „Polleny” pokrywała oba wozy. Efektowny, firmowy napis. W tle złociste kafelki i gdzieniegdzie mydlana bańka. Nad drzwiami, tam gdzie zwykle widniały napisy „wejście” i „wyjście”, wyraziste „proszki” i „mydła”. Ludzie wepchnęli go do „proszków”. Gdyby ten lagrowy żart zobaczył w teatrze (chyba zdawał sobie sprawę, że nikt prócz niego tak tego by nie odczytał), mógłby powiedzieć „epigonizm teatru absurdu pełen pretensjonalności do nowoczesności”, ale to wydarzyło się w rzeczywistości. Absurdalna rzeczywistość jest pretensjonalna i kiczowata. Retuszowanie jej na scenie w niczym jej nie usprawni. Teatr nie istnieje w oderwaniu od świata, jest tylko wyodrębnioną z niej częścią. Jeżeli otoczenie jest kiczem, to chyba i teatr musi podporządkować się tej konwencji. Powinien to jednak robić świadomie tzn. obnażać własną fałszywość. „Blok” jest pastiszem. Becco notuje: „nie ma tu zdania, które nie byłoby cytatem”. Czy człowiek w depresji jest zdolny do formułowania własnych myśli? Wypowiada to, co zapamiętał.

Minął grupkę więźniów sprzątających pod okiem strażnika skwer przed sklepem. Zagadywali i zaczepiali każdego przechodnia. Choć było mu nie po drodze, wolał przejść na drugą stronę jezdni. Gry z publicznością… Irytujące!

„Blok” jest rozwinięciem myśli Rabana Maura: „Nie zstąpił z krzyża, lecz powstał z grobu”. Anagram tytułu „kolb…” nasuwa skojarzenie z o. Kolbe nazywanym w sztuce Anastazym (gr. „zmartwychwstały”). Jego prawdziwe imię i nazwisko ani razu nie zostaje wymówione, chociaż bliski jest temu Oberkapo, lecz słowo „kolbe” (germ. „pałka”) myli mu się z innymi niemieckimi synonimami „keule” i „knüttel”.

Trzy noce. Po trzech dniach ryba wypluła Jonasza. Po trzech nocach Chrystus zmartwychwstał. Po trzech dniach ciemności faraon wysłuchał Mojżesza i naród wybrany mógł wyruszyć w swą drogę. Starożytnemu poglądowi o śmierci świata chrześcijaństwo przeciwstawia myśl o narodzinach. Trzy noce, po których nastąpi dzień. Trzy noce, czyli zstąpienie do „piekieł”. Noce są coraz krótsze i zawierają coraz mniej scen (7, 5, 3). Zatrzymany obraz w kadrze ukazany jest w kolejnych zbliżeniach. Czy opis rodzącego się życia może być zbyt drobiazgowy? Ubranko dla dziecka kupuje się ciut większe.

Na murze z pulsującej poświaty wyłaniają się drabiny. Mur przebity jest otworami. Największym, z prawej strony, wchodzą postaci. Mur zbudowano z typowych w latach siedemdziesiątych elementów żelbetowych, które za bardzo nie pasują do rozmieszczenia i wymiarów okien i drzwi, stąd sztukowany jest pustakami i cegłami. Z lewej strony przez ścianę przebiega wiązka rur wodno-kanalizacyjnych. Scenę od widowni oddzielają metalowe barierki z pomarańczowymi oznakowaniami. Na ziemi leżą chodniczki z dębowych desek (jakby relikty dawnej zabudowy w archeologicznym wykopie). Drewniane dróżki celowość swego układu ujawnią w scenie, w której Efimera i Lelek tańczą flamenco. Wszystkie klepki mają swoje numery, ale nie są po kolei ułożone. Na murze wymalowano “11”. Ponumerowano też kostiumy i rekwizyty. Wszystko ma swój inwentarzowy numer, starannie wykaligrafowany gotyckim pismem. Ważne by wytworzyć dystans między słowem a obrazem, by zderzyć w wyobraźni oświęcimski realizm dialogów ze scenografią zbudowaną z elementów obecnej rzeczywistości. Chodzi o efekt podobny do wrażenia, jakie wywołują europejskie nazwy zastosowane przez odkrywców do ziem Ameryki, Australii, Marsa czy Księżyca.

Na granatowych (jakby szkolnych) garniturach – pomarańczowe kamizelki. Efingerka w spódnicy. Czapeczkę zawadiacko przekrzywiła jak furażerkę. Lelek funkcyjny szczebel (z prawdziwej drabiny) przytroczył u pasa jak szablę a Cocker swój zawiesił na plecach jak karabin. Onagre dwa szczeble związał sznurkiem posługując się nimi jak nunczako.

Etiudy „aktorskie” Lelka i Cockera. „Obrazki powstańcze”. Lelek wymachuje szczeblem jak szabelką i przebiega po dudniących klepkach. Sznurek powiewający przy „rękojeści” jego “szabli” kojarzy się z marionetką, która wyrwała się animatorowi. Cocker „strzela” z karabinu skałkowego. W finale Lelek „ginie” od ciosu w głowę, jego towarzysz – od kuli.

Popis Cockera przed publicznością. Onagre ćwicząc podwładnego, każe mu przeskakiwać nad szczeblem. Szczebel podnosi w górę. Cocker zaskoczonemu Oberkapo pokazuje, że opuszcza niższe wysokości. Szczebel wędruje w górę. Cocker przechodzi dołem jak pod łukiem tryumfalnym.

Flamenco tańczone przez Efimerę i Lelka nie jest tańcem uległych. Przy pełnej realizacji sztuki na skutek „skadrowania” tego samego obrazu taniec przesunąłby się na koniec sztuki. Dramat widziany w całości kończy się zrywem, precyzyjniej: sam wyrywa się z własnych struktur. Trzykrotne odtwarzanie tego samego układu zdarzeń, lecz ze stopniowym odrzucaniem początkowych i końcowych scen jest jakby wyłuskiwaniem z suchych i martwych łupin ziarna pszenicy a kto wie: czy nie kąkolu?

 

[Noc pierwsza]

[Scena pierwsza]

[B.]…powinieneś zbadać ten przyp[adek]. Opowiadał o nim 290. Był tam, w [...] …falica? Nie, w Porta-Westfallacia. Mniejsza o n[azwę]. Tamtejszy bürgermeister urządził obóz koncentracyjny w miejskim teatrze. Nie wycieraj gumką zapisków drobnych i przypadkowych, gdyż często zawierają nowe myśli. Nieprzewidziane wykorzystanie przedmiotu lub miejsca może odsłonić zapomniane, czy nawet skrywane celowo, rzeczywiste przeznaczenie.

- Nie ma czym oddychać. Mógłbyś mu powiedzieć, aby nie zamiatał tak zamaszyście, ale wtedy zauważyłby ciebie.

Usytuowanie obozu k o n c e n t r a c y j n e g o w budynku scenicznym jest przypadkiem rzadkim, lecz – mimo małego oczytania – wątpisz w niepowtarzalność takich zdarzeń, które zdają się ujawniać dwoisty korzeń teatru. Widz przychodzący z biletem przez siebie zakupionym, może nawet wystanym w kolejce, nie różni się zbytnio od tego, który tu przybył ze strażnikiem. Lekarstwo skutkuje podobnie, niezależnie od tego, czy poda się je za zgodą pacjenta doustnie, czy siłą – domięśniowym zastrzykiem. Istotniejsze jest samo zgromadzenie ludzi, skoncentrowanie i ujednolicenie rozproszonych sił psychicznych, niż treść sztuki. Jeśli jednak dyrekcje publicznych widowisk wykazują jeszcze – choć trzeba przyznać, że zanikającą – dbałość o repertuar, to tylko dlatego, że doprowadzanie widzów siłą jest kłopotliwe i kosztowne. Nie ekscytuj się brutalnością, bo może ci przesłonić istotę sprawy. Przymus wyrażający się niekiedy biciem i kopaniem skrywa w sobie dobrotliwą niecierpliwość wobec jednostek, narodów i plemion, które nie chcą sobie uświadomić – raczej przypomnieć – że nie tylko krew mamy wspólną, ale również wiedzę. Posiadamy ją wraz z innymi i nie możemy z niej korzystać bez ich udziału. Jesteśmy skazani na siebie, na wspólne poglądy, idee i… błędy a więc i na wspólny katartyczny wysiłek. Terapia bywa bolesna. Czy nie lepiej spalić te karteluszki, oczyścić biblioteki, umysły… nawet jeśli byłyby to twoje słowa, twój mózg, twój popiół?

- Dusi ten dym, mdli. A tu jeszcze ten kurz… Chyba cię nie wypatrzył. Znowu zaczął wymachiwać miotłą.

Zza chmury pyłu nie widać gwiazd ani granatu nieba. Podniebienie podłego życia zamyka się pomarańczową poświatą. Tak jakby każdy centymetr kwadratowy sklepienia promieniował osobno. Światło przygasa i rozżarza się, pulsuje, jakby ktoś dyszał. Cudzy oddech rozsadza twe płuca. Wyjść stąd! Czy ze współrzędnych czasu można się wyrwać? Czy uciekając nie zawleczesz z sobą pomarańczowej poczwarki swego snu? Wyjść z tego zadrucia! Idź, biegnij do złudzeń! Czas można tylko przeczekać, miejsce wysiedzieć. Chcesz iść, chcesz biegnąć a może trzeba ci usiąść? W dali ptak… Uchwyć go słowem. Widzisz? Jak trudno cokolwiek zapisać. A rano masz oddać gotowy wykaz. Wszystko musi się zgadzać. Muzułmanom wpiszesz tyfus, turystom – zawał serca. Uważaj, fikcja musi być prawdopodobna, nie jest rzeczywistością. Twarze odchodzących nakładają się na siebie, jak dźwięki odległe o oktawę. Nie potrafisz zauważyć człowieka bez porównania go z innym, bez włączenia go w jeden ze strumieni twej pamięci. Ich sylwetki tracą ostry kontur, rozmywają się w żółtawej poświacie.

- Znów zamiata. Widziałeś go tu poprzedniej nocy, ale czy jesteś pewny, że spotkałeś tego samego człowieka? Jak on się nazywa? Przypomnij sobie jego numer. Też zapomniałeś.

Zapisujesz ich wszystkich. Zaczynałeś od liczb dwucyfrowych a teraz musisz doklejać paski papieru, by zmieścić w rubryce siedem cyfr. Stan osobowy w południe zawsze ten sam: [...]. Przez cały czas piszesz. To wzbudza respekt. Przepisujesz po dziesięć razy to samo, zapisujesz, co da się zapisać. Dodałeś nowe tabele: temperatura, nasłonecznienie i nastroje. Wyróżniono cię za to dodatkowym przydziałem na kopiowe ołówki i mydło. Ostatnio wprowadziłeś nową, uproszczoną formę zapisu: dialog.

- Mógłby się tak nie wysilać. Jemu to chyba sprawia przyjemność. A może ciebie zauważył? Pewnie tak i chce ciebie wykurzyć

Nie myśl. Jest tylko to, co zapisane: miejsce zamknięte. Nie odczytasz tu zdania, które nie byłoby cytatem. Nie usłyszysz słowa, którego nie zniekształcono by obcym akcentem. Cudze są twoje myśli. Wszystko jest po kimś. Spodnie dostałeś po [...] a buty musiały mieć wielu właścicieli. Nie ma tu niczego, co urodziłoby się w tym miejscu. Drzewa są z dykty. Pod nogami chrupoczą niedbale zmielone sztuczne kości. Ale niech nie łudzi ciebie nagromadzenie scenicznych rekwizytów. Skąd wiesz, co jest sztafażem? Za dyktą są żelbetowe słupy wbijające się w ziemię na kilkanaście pięter. Na inne poziomy budowy można się stąd dostać przy pomocy drabin. Jest to dość trudne, bo w drabinach brakuje szczebli po kilka i po kilkanaście. Prominentom udaje się stąd jednak wydostać. Chciałbyś zdobyć ich zaufanie? Mają blankiety z przepustkami, no i brakujące szczeble, które noszą przy sobie dla określenia swej rangi. Oprócz funkcji reprezentacyjnych te kawałki drewna służą bardziej praktycznym celom: wymierzaniu kary i obronie. Coś się skrada.

 

[Scena druga]

[L.] Jesteś wreszcie, trzymaj!

[K.] Co to?

[L.] Przygotowałem dla ciebie drugą miotłę.

[K.] Zamiatamy?

[L.] Coś trzeba robić. Masz lepszy pomysł?

[K.] Nie, to dobra konspiracja. A… czy on już był?

[L.] Nie, jeszcze nie przyszedł.

[K.] Czekamy

[L.] Czekamy

[B.] Masz jednak trudności z zapisem. Dialog trzeba rozegrać pomiędzy odrębnymi postaciami. Tylko jak je nazwać? Numer jest już określeniem osoby. Chwileczkę, ten z lewej przypomina ci… tak, chyba tak, to nasz laufer. A ten z prawej? Czy to nie jest unterkapo z „10″? Laufer i Kapo. Obaj są jednak zbyt mało wyraziści jak na numery. A same litery? Takie ni to, ni to.

(…)