rozmaitosci

„Platońska jaskinia” Krzysztofa Kieślowskiego w Sokołowsku

We swoich wspomnieniach Krzysztof Kieślowski często wspominał o Sokołowsku. Choroba ojca wywarła silne piętno na życiu artysty. Również Krzysztof kilka miesięcy spędził w prewentoriach dla dzieci. Dzięki determinacji matki, która za wszelką cenę starała się zachować jedność rodziny, wszyscy solidarnie towarzyszyli ojcu w kuracji, przenosząc się wraz z nim do kolejnych ośrodków leczenia gruźlicy. Sokołowsko okazało się ostatnim etapem ich wspólnej wędrówki (Fot. 1).

W  tej miejscowości (przed wojną Görbersdorf) dr Hermann Brehmer w XIX w. założył specjalistyczne sanatorium, w którym zastosował wówczas zupełnie nowatorską metodę leczenia klimatyczno-dietetycznego gruźlicy. Na wzór Görbersdorfu tworzono w całej Europie podobne, przeciwgruźlicze kurorty  m.in. w Davos, a w Polsce – w Zakopanem i Otwocku. Tu inspiracje czerpał Tytus Chałubiński. Asystentem dra Brehmera był dr Alfred Sokołowski – późniejszy profesor Uniwersytetu Warszawskiego i założyciel Polskiego Towarzystwa Przeciwgruźliczego. Po drugiej wojnie światowej to właśnie jego nazwisko wykorzystano w nazwie Sokołowsko. Do Görbersdorfu zjeżdżała się cała elita Europy. Wśród gości pojawili się m. in. bracia Lumière; zachowały się ich fotografie z sanatorium i parku zdrojowego. Po wojnie wnętrza ekskluzywnych sanatoriów i pensjonatów zapełnił tłum biednych, zszarzałych i wynędzniałych pacjentów; gruźlica stanowiła wówczas w Polsce poważny problem społeczny. W zakładzie „Biały Orzeł” (Fot. 2) leczył się ojciec Kieślowskiego. We wnętrzach tego sanatorium reżyser zrealizował film dokumentalny Prześwietlenie (1974). Stawiał w nim grupie mężczyzn chorych na gruźlicę pytania, których (jak sam wyznał) nie zdążył postawić swojemu zmarłemu ojcu. Wśród przedwojennych, zamożnych kuracjuszy szczególnie liczni byli Rosjanie, dla których, nieopodal protestanckiej świątyni, wybudowano cerkiew (Fot. 3).

fot. 1

fot. 1

fot. 2

fot. 2

fot. 3

fot. 3

Po wojnie w ogołoconej cerkiewce była kostnica. W niej spoczęło ciało ojca Kieślowskiego przed pogrzebem w pobliskim Mieroszowie, bo Sokołowsko nie ma własnego cmentarza. Antybiotyki i sprawny program leczniczy sprawiły, że stopniowo ograniczano liczbę przeciwgruźliczych placówek w Polsce. Sokołowsko podupadło, a sanatorium dra Brehmera popadło w ruinę (Fot 4.). Od paru lat widać zmiany. Fundacja Sztuki Współczesnej „In situ” znanych plastyków Bożeny Biskupskiej i Zygmunta Rytki odkupiła budynek najbardziej zniszczonego obiektu sanatoryjnego; tam znajdą swe miejsce Laboratorium Kultury i Archiwum Twórczości Krzysztofa Kieślowskiego. Zakończono już pierwszy etap odbudowy (Fot. 5). We wrześniu br. odbędzie się już piąta edycja festiwalu „Hommage a’ Kieślowski”. Zdewastowaną cerkiewkę niedawno odbudowała parafia prawosławna pod kierunkiem księży Eugeniusza i Grzegorza Cebulskich z Wrocławia. Kieślowscy mieszkali przy głównej ulicy w dawnym pensjonacie, zajmując mieszkanie na pierwszym piętrze (Fot. 6.).

fot. 4

fot. 4

 

fot. 5

fot. 5

fot. 6

fot. 6

Naprzeciwko domu, tuż za przepływającym przez Sokołowsko strumieniem, stoi Kino-teatr „Zdrowie” (Fot. 7). Kieślowscy z trudem wiązali koniec z końcem, więc mimo tak bliskiego sąsiedztwa chłopiec rzadko bywał w kinie. Nie tylko jego nie było stać na bilet. Dla całej grupy rówieśników wszystko, co działo się w niedostępnym dla nich kino-teatrze, mogło być tylko przedmiotem silnego pożądania (Fot. 8). Spróbujmy we wnętrzu Kino-teatru „Zdrowie” (Fot. 9) dostrzec „jaskinię filozofów(do której wstępu rówieśnikom Kieślowskiego broniła bileterka), przypominając znany fragment z Państwa Platona:

Zobacz! Oto ludzie są niby w podziemnym pomieszczeniu na kształt jaskini. Do groty prowadzi od góry wejście zwrócone ku światłu, szerokie na całą szerokość jaskini. W niej oni siedzą od dziecięcych lat w kajdanach; przykute mają nogi i szyje tak, że trwają na miejscu i patrzą tylko przed siebie; okowy nie pozwalają im obracać głów. Z góry i z daleka pada na nich światło ognia, który się pali za ich plecami, a pomiędzy ogniem i ludźmi przykutymi biegnie górą ścieżka, wzdłuż której widzisz murek zbudowany równolegle do niej, podobnie jak u kuglarzy przed publicznością stoi przepierzenie, nad którym oni pokazują swoje sztuczki [tak w tłumaczeniu Władysława Witwickiego; w przekładach obcojęzycznych - odpowiedniki „lalek”].

fot. 7

fot. 7

fot. 8

fot. 8

fot. 9

fot. 9

Granicznym punktem dla chłopców – starających się za wszelką cenę dotrzeć do wnętrza kina – stało się drzewo, którego gałęzie zwieszały się nad kinową salą (Fot. 10). Według jednej z relacji chłopcy po drzewie wchodzili na dach, skąd przez dziurę oglądali filmy. Wydawało mi się, że jest to buk, ale teraz jak patrzę na fotografię, mam  wątpliwości: czy nie jest to jawor? Z pewnością nie jest to czarna topola, chociaż… To właśnie czarna topola rosnąca na skraju ateńskiej agory wyznaczała granicę pierwotnego teatru, bo drewniane ławy dla widzów (tak zwane ikria) zbudowano w pobliżu czarnej topoli. Miejsce „przy topoli” stało się wręcz przysłowiowe na oznaczenie miejsca o słabej widoczności. Drzewo wyznacza granicę wykluczenia. W Platońskim scenariuszu nie wszyscy tkwili biernie na swoich miejscach, ale były też osoby, które przenosząc różne przedmioty, wytwarzały na ścianie jaskini cienie – przedmiot kontemplacji publiczności złożonej z więźniów-widzów. Chłopcy na dachu nie byli bezpośrednio zaangażowani w przygotowanie projekcji filmowej, ale musieli się liczyć z obsługą kina, która (jak możemy się domyślać) niezbyt chętnie tolerowała obecność łobuziaków. Dostosowując się do zachowań załogi kino-teatru i wykorzystując jej słabości,  chłopcy musieli w pewnym stopniu przyswoić sobie sposób myślenia „techników” obsługujących filmowe widowisko. Wejście na drzewo wymagało dużej sprawności. I dzisiaj gałęzie wydają się niebezpiecznie wiotkie, mimo że od tamtych wydarzeń minęło kilkadziesiąt lat, a drzewo przyrosło na obwodzie pnia i konarów. Drzewo rosło też zbyt blisko ulicy i kina, aby grupa podrostków, wdrapując się na nie, nie zwróciła uwagi dorosłych. Wydaje się raczej, że łobuziacy wchodzili na dach od tyłu budynku, korzystając z piętrzących się poniżej przybudówek (Fot. 11). Gdy wspięli się już na dach kina, chłopcy mogli podczas seansu jedynie słuchać dialogów i na ich podstawie domyślać się fabuły filmu. Otwór wywietrznika wychodził na środek sali, więc z wysokości dachu gapowicze nie mogli przez niego dojrzeć nic więcej niż głowy widzów (Fot. 12). Kieślowski pisał, że z tej frustracji pluli z góry na szczęśliwców z biletami. Te chuligańskie wybryki pozostają w jakiejś relacji – przy całej różnicy języka i kultury – z metaforą Platona, który teatralnych widzów również ukazał upokorzonych, zakuwając ich w kajdany. We wspomnieniach reżysera jest jednak wzmianka, że łobuziacy oglądali filmy, nie ograniczając się do słuchania. Byłoby to możliwe tylko z otworu w podłodze na strychu. Pozostaje zagadką, w jaki sposób na strych wchodzili? Wszedłem na strych po drabinie z sali widowiskowej, wejściem, które dla chłopców było niedostępne. Umożliwił mi to jeden z pracowników Fundacji „In situ” (Fot. 13.). Otwór wywietrznika jest obecnie zasłonięty, ale było przez niego widać – jak pisał Kieślowski – fragment ekranu. Niestety nie udało mi się powtórzyć tego ujęcia (Fot. 14). W tym miejscu zainstalowano oświetlenie sali, ale nad otworem zachowała się drewniana konstrukcja szybu wentylacyjnego wychodzącego ponad poszycie dachu. Po tej konstrukcji – jak po drabinie – łobuziacy mogli swobodnie wchodzić na strych przez wyłamane deski w ściance wentylacyjnej wieżyczki. To, co mogli widzieć z filmu, było bardzo fragmentaryczne i nasuwa na myśl obraz z Fajdrosa Platona:

Robi się ciżba, hałas, ścisk i pot okropny. Przez niedołęstwo woźniców niejedna tam [dusza] zostaje kaleką; niejednej się skrzydła połamią. Wszystkie razem zmordowane strasznie, jako iż niegodne były bytu rzeczywistego oglądać, odchodzą, a odszedłszy pożywają pokarm prawdopodobieństwa.

„Pokarm prawdopodobieństwa” był też udziałem łobuziaków na strychu stłoczonych nad otworem wentylatora i oglądających przez szparę strzępy filmów.  Fragmentaryczny obraz rzeczywistości – taki jak ze strychu Kina „Zdrowie” w Sokołowsku – zdominował większość zjawisk nowoczesnej kultury, które – przejawiając się w rozmaitych formach organizacji dyskursu – nie opierają się już na całości i poczuciu tożsamości, lecz na rozproszeniu i celowo wprowadzanej niespójności.

 

fot. 10

fot. 10

fot. 11

fot. 11

fot. 10

fot. 12

fot. 13

fot. 13

fot. 14

fot. 14

fot. 15

fot. 15